No właśnie, dobre pytanko, czemu niby miałby nie istnieć.
Zacznę więc może od wyjaśnienia, skąd wzięło się moje zapytanko.
Na jedną z pierwszych imprez organizowanych przeze mnie przyszła dziennikarka jednej z naszych stacji telewizyjnych, która straciła swojego ukochanego w wypadku samochodowym i powiedziała, że nie może pogodzić się z tym faktem i nie może zrozumieć, jak w ogóle świat może istnieć bez niego.
Myślę, że nie tylko ja nie rozumiałam jej wówczas, ale jakiś czas temu miałam okazję przekonać się, jakie to jest uczucie.
Było to dokładnie w dniu śmierci mojej siostry i trwa właściwie do dzisiaj.
Wyjaśnię może tym, którzy jeszcze o tym nie wiedzą, że była ostatnią z bliskiej mi rodziny.
Niedawno dopadło mnie po raz drugi to samo uczucie, ale o tym już nie napiszę, żeby nie smęcić.
Napiszę natomiast o mojej wizycie na naszym uniwerku u buddystów, gdzie usłyszałam tłumaczenie, że nic nie istnieje tak naprawdę i wszystko, co otacza nas wokół, to tylko iluzja.
Może i nawet nie zastanawiałabym się nad tym problemem, gdyby nie fakt, że buddystami jest cała śmietanka naszego uniwerku łącznie z najmądrzejszymi wykładowcami.
Czy komuś odpowiada taka wizja świata, że nic nie istnieje naprawdę i wszystko jest tylko iluzją, wytworem naszej wyobraźni?