Bez tytułu
Komentarze: 0
Pierwsza dama siriusa | 2005-07-06 22:21 |
Właśnie wróciłam z moich zagranicznych wojaży i to trochę wcześniej, niż miałam zamiar wyjeżdżając.
Niestety, moje życie już takie jest, że trudno ująć je w jakieś sztywne ramy.
Podobnie zresztą, jak mój internetowy pamiętnik.
Ciągle zdarza się coś, co każe mi zmieniać nicka i ciągle mam nadzieję, że to już mój ostatni nick.
Właśnie startuję z najnowszym nickiem i znów mam nadzieję, że już go nigdy nie zmienię.
Nie będę ukrywać, że bardzo imponuje mi ten tytuł.
Pierwsza dama, to nie byle co.
Wprawdzie chłopaki nadając mi ten tytuł mieli zapewne trochę inne jego usadnienie, jednak mnie bardzo imponuje właśnie taka a nie inna jego wymowa.
Imponuje mi każdy, bez wyjątku, człowiek potrafiący odpowiednio zachować się w każdej sytuacji.
Nie znaczy to, że skreślam tych, którzy tej wiedzy nie posiadają.
Sama zawsze staram się postępować tak, jak powinnam, chociaż - uczciwie przyznaję - nie zawsze mi się to udaje.
Zdarza mi się - niestety - czasami wyjść z siebie i stanąć obok.
A wracając do mojego tytułu ...
nie sądzę, że chłopaki nadający mi ten tytuł, tak do końca wiedzieli, co on dla mnie oznacza.
Przede wszystkim pomógł mi "stanąć na nogi".
Dlatego stał się moim nowym nickiem.
Najdroższym ze wszystkich, jakimi do tej pory kiedykolwiek i ktokolwiek mnie "ochrzcił".
I za to dziękuję Ci, urocza bandko z siriusa ...
a w podziękowaniu będę zamieszczała tu trochę wiadomości o mnie, które wprawdzie są znane czytelnikom blogów, ale dla Was będą wyjaśnieniem pewnych moich postaw, takich a nie innych.
|
Paryż | 2005-07-07 21:04 |
Z planowanej trasy
Paryż, Ennepetal, Londyn, Dublin, Szkocja i USA
byłam tylko w Paryżu.
Czemu?
No cóż, Paryż, to takie miasto, z którego trudno wyjechać.
Zaprosił mnie Jarek, co było dość dziwne, bo to taka trochę pokrętna znajomość.
Znaczy Jarek, to kolega Wojtka, z którym łączą mnie więzy pokrewieństwa.
Mając takie zaproszenie nie pytałam, w jakim celu zostałam zaproszona, tym bardziej, że Jarek jest żonaty z rodowitą Francuzką.
Na miejscu okazało się, że oboje wiążą ze mną niczym nie pokryte nadzieje.
Wiedząc, że lubię dzieci, wymyślili sobie, że zaopiekuję się ich bliźniakami.
Dzieci kocham, ale nie aż tak, niestety.
Pewnego ranka obudziłam się rano i nie mogłam wydobyć z siebie żadnego głosu.
Po prostu straciłam głos, całkowicie i zupełnie.
Owszem, były sygnały już wcześniej, bo zdarzało się, że dostawałam chrypki.
A ponieważ gardło bolało mnie bardzo, a temperaturę miałam 37,5 więc poszłam z Jarkiem do internisty.
Mimo, że ciągle byłam na antybiotykach, miałam stany podgorączkowe, gardło bolało a głos był bardzo zachrypnięty.
Po bezskutecznym leczeniu u lekarza internisty, poszłam z Jarkiem do laryngologa.
Znieczulił mi gardło i dokładnie go zbadał, po czym wypisał skierowanie do szpitala.
Wyjaśnił, że w moim gardle jest jakieś zgrubienie i trzeba to dokładnie zbadać w szpitalu.
Na moje pytanie, czy może to być rak odpowiedział, że nie wie.
Nie pozostało mi nic innego, jak wracać do kraju.
Tu odszukałam ordynatora laryngologii i poszłam na wizytę do jego prywatnego gabinetu.
Zbadał moje gardło bez znieczulenia i podał mi 3 prawdopodobne przyczyny przewlekłego ale ostrego stanu zapalnego.
Przepisał tabletki, mam nadzieję, że tak dobre, jak drogie i dał skierowanie na zdjęcie płuc i posiewy.
Zdjęcie płuc wykazało jakieś zgrubienia.
Marek rozpacza, że to rak, bo zgrubienia idą od gardła aż do płuc.
Wprawdzie może tak być, ale nie musi.
Jestem okropnie przygnębiona, ale nie tracę nadziei.
Posiewy wyszły zerowe, a więc gruźlicy nie mam.
Zakończyłam terapię antybiotykami.
Łykam już tylko codzienne tabletki od nadciśnienia i te przepisane przez ordynatora.
Nie mam już stanów podgorączkowych.
Ogólnie też czuję się dużo lepiej.
Chrypa jednak nadal jest bardzo męcząca.
Jestem jednak w kraju, gdzie potrafię porozumieć się z lekarzem bez pomocy tłumacza, bo wprawdzie uczyłam się języka francuskiego 4 lata, ale zawiłości medycznych nikt mnie nie uczył, więc nie potrafię się w tym jezyku dogadać zupełnie z lekarzem.
Inna rzecz, że nie zawsze potrafiłam dogadać się również w życiu codziennym z rodowitymi Francuzami.
Staram się myśleć optymistycznie i z nadzieją ...
a z Francji pozostały mi głównie wspomnienia koniaków i win francuskich. |
Stchórzyłam? | 2005-07-08 20:35 |
Powinnam wczoraj iść do laryngologa na kontrolę, ale jakoś tak wyszło, że nie poszłam.
Może nie tyle stchórzyłam, co byłam trochę zmęczona, gdyż wcześniej musiałam załatwić pewną bardzo ważną sprawę.
A na kontrolę pójdę w poniedziałek, bo jeszcze do poniedziałku starczy mi tabletek.
W każdym bądź razie nie załamuję rąk, czemu mnie to spotkało, ale mam nadzieję, że jednak to nic poważnego i wszystko będzie oki.
I mam do tego podstawy, bo wprawdzie głos mam jeszcze zachrypnięty, lekko też pokasłuję, ale już gardło mnie nie boli w ogóle i nawet nie drapie mnie w gardle.
A Maciejowi w odpowiedzi na jego komentarz chcę napisać, że założyłam bloga, bo zawsze chciałam pisać swój pamiętnik, ale w realu jakoś mi to nie wychodziło, zawsze kończyłam go po kilku wpisach i zawsze było niebezpieczeństwo, że wpadnie w czyjeś ręce, kto go przeczyta i może wykorzystać przeciwko mnie.
Natomiast w necie tak naprawdę nikt mnie nie zna, bo nikomu znajomemu z realu nawet nie wspomniałam, że piszę bloga.
Miło jest mieć miejsce, gdzie zawsze można wpaść i poczytać o tym, co kiedyś było, jak się wtedy zachowałam, co robiłam, co myślałam i zastanowić się, jak postąpiłabym teraz i takie tam.
A poza tym tu mogę zapisać rzeczy, o których w realu nikt nie wie i nawet się ich nie domyśla, jak np. odnotować fakt, że mieszkam z kimś, z kim nic mnie łączy, kogo nie kocham, że mamy nawet oddzielne pokoje a ja w swoim zamykam się noc.
Nikt z realu też nie wie i nawet się nie domyśla, że kocham nie tego, który mnie kocha.
Mam nadzieję, że jeżeli już zdecydujesz się i założysz swojego bloga, to dasz mi jego adres, żebym mogła zostać jego wierną czytelniczką.
I taka uwaga, bloga nie pisze się w celu ujawnienia swoich tajemnic, ale po to, żeby mieć gdzie wyrzucić z siebie to, czego nie da się wyrzucić w realu.
Ja np. mam w realu wiele przyjaciółek i przyjaciół, ale nigdy nikomu z nich nie ujawniłabym tych swoich tajemnic, o których piszę na blogu. |
Dzień pełen wrażeń | 2005-07-09 21:34 |
Mimo zimna i padającego od rana deszczu pojechaliśmy z Markiem do bricomarche i kupiliśmy tapety i klej, bo od poniedziałku zaczyna tapetować jeden z pokoi.
Zostaliśmy sami, więc nudzi mu się niemiłosiernie i postanowił popracować na rzecz domu.
Zaraz po powrocie przyszedł do nas jeden z moich studentów wynajmujących moje mieszkanko i rozliczył się płacąc jednocześnie należność za październik, żebym przypadkiem nie znalazła sobie innych lokatorów.
Dopiero, jak poszedł, przypomniałam sobie, żeby sprawdzić swoją komórkę.
Rzecz w tym, że powinnam wczoraj wykupić nową kartę i nie zrobiłam tego, bo zdecydowałam się zrezygnować jednak z wątpliwej przyjemności posiadania komórki.
W sumie, to jej nr mają tylko dwie osoby, ale ja na liście mam ich tyle, że nie chce mi się nawet liczyć.
Na dodatek tak naprawdę, odkąd ją mam, to potrzebna mi była tylko jeden raz.
Co miesiąc przepadały mi bezpłatne minuty, a teraz co najmniej połowa karty, bo nie za bardzo miałam do kogo i po co dzwonić, a jeżeli już dzwoniłam, to na siłę, byle wydzwonić zapłacone minuty.
Bez sensu.
W każdym bądź razie komórkę mam już zablokowaną i nie mogę nic z niej wysłać ani połączyć się z nikim, ale podobno przez miesiąc można jeszcze do mnie dzwonić i przysyłać smsy.
Reszta jest milczeniem ... |
Była to głupia miłość, która ze mnie zakpiła |
2005-07-10 22:18 |
Żeby nie było żadnych nieporozumień, to głupia była moja miłość.
Kiedyś Marek powiedział mi, że nie umiem kochać.
Poczułam się urażona, bo nie rozumiałam, co ma na myśli.
Teraz już wiem, wyjaśnił mi, że kiedyś też zakochał się taką głupią miłością i też zakończyło się to tak, jak u mnie.
Okazuje się, że można zakochać się mądrą miłością.
To znaczy miłością, w którą nie wkłada się całej siebie.
Powiedziałabym wyrachowaną miłością.
Ale za to bezpieczną.
Taka miłość nie boli.
I nic więcej na ten temat nie napiszę.
Nie dlatego, że nie chcę.
Tego nie da się po prostu wyjaśnić.
Żeby zrozumieć, o czym tu piszę, trzeba samemu to przeżyć.
W każdym bądź razie na dzień dzisiejszy faceci są dla mnie tylko pięknym zjawiskiem, które mnie nie dotyczy i nigdy nie będzie dotyczyć.
Owszem, zdarzyło się, że na widok pewnego zdjęcia serce zabiło mi mocniej, ale nic więcej.
Słyszałam kiedyś określenie "miłość z rozsądku" i myślę, że to jest miłość, którą teraz potrafię kochać.
I tak, jak czas leczy rany, tak też czas pokaże, czy słowo "kocham" kiedykolwiek przejdzie przez moje gardło.
Nie lubię poniedziałów, a jutrzejszego zaczynam się bać.
Idę do lekarza i jestem pełna niepokoju, co powie.
Jak przeżyję jutrzejszy dzień, znaczy będę żyła ... |
Dodaj komentarz