Archiwum czerwiec 2007


cze 30 2007 czy to jest miłość?
Komentarze: 2
Moja wiara ... no cóż, czy silna, to raczej wielka niewiadoma. Zresztą zależy też, co kto rozumie pod pojęciem wiara. W skrócie napiszę tak ... w Boga wierzę, bo Bóg, to dla mnie konsekwencja logicznego myślenia. Zdarzyło się tak, że urodziłam się w rodzinie katolickiej, więc siłą rzeczy jestem katoliczką. A ponieważ kilkakrotnie miałam bezpośredni kontakt z innymi wyznaniami, więc zainteresowała mnie teologia katolicka. Studiuję ją tylko i wyłącznie ze względu na zainteresowanie tematem. Wprawdzie byłam na praktykach, ale tylko z ciekawości i fakt, że poszły mi nadzwyczaj dobrze nie ma dla mnie żadnej konsekwencji. Katechetką nie zostanę nigdy, bo nikt nigdy nie namówi mnie do powtarzania kilka razy tego samego ... tyle tylko, że w innej klasie. Inaczej ma się sprawa z drugim kierunkiem moich studiów ... resocjalizacją. Chciałabym pracować w jakimś domu dziecka, bo to bardzo ciekawa i inspirująca praca. Wiem, bo jeździłyśmy tam z koleżankami, jako wolontariuszki. Tak zresztą poznałam te dzieciaki. Z blisko setki dzieci tylko one chciały iść do jakiejś rodziny. Nie potrafię powiedzieć, czemu z kilkunastu wolontariuszek wybrały właśnie mnie, ale tak własnie było, to one mnie wybrały, a konkretnie dziewczynka i jej najstarszy brat. Średni chłopiec bardzo długo wstydził się mnie. Pomimo tego, że to one wpadły na pomysł, żeby ze mną zamieszkać, to nigdy nie traktowałam ich, jak swojego krzyża, czyli ciężaru. Od dziecka, i to dosłownie, lubiałam dzieci, z wzajemnością zresztą. Jeżeli już dźwigam jakiś krzyż, to jest nim fakt, że zawsze tracę wszystkich, których kocham. Nawet kiedyś jeden z księży stwierdził, że wygląda to na jakąś klątwę. Ale mniejsza z tym. Nie wiem, co mogłam zrobić, żeby dzieci zostały u mnie. Odwołać się od decyzji sądu? Tylko na jakiej podstawie? Bo czuję, że u mnie byłoby im lepiej?
 
Jest jeszcze jeden problem, o którym nigdy wprost nie napisałam, żeby nie wyglądało to na narzekanie. Otóż w momencie, kiedy sąd postanowił o umieszczeniu dzieci u mnie do czasu prawnego rozstrzygnięcia sprawy, nie było ani jednej osoby, która byłaby po mojej stronie z przekonania. Wszyscy zgodnie twierdzili, że nie poradzę sobie z dziećmi i oddam je z powrotem do domu dziecka w ciągu kilku miesięcy. A kiedy pobyt dzieci niebezpiecznie przedłużał się, zaczęli działać tak, żeby odpowiednio umilić mi życie. No bo jak np. inaczej uzasadnić fakt konroli u mnie w mieszkaniu po godz. 20? Za pierwszym razem panie zastały mnie przy praniu i napisały w sprawoadaniu do sądu, że w mieszkaniu był zaduch z pranych akurat przeze mnie brudów. Więc później brudy prałam dopiero po godz. 22, kiedy wiadomo było, że panie już nie przyjdą. W rezultacie spać chodziłam około godziny 1 - 2 w nocy. Tego typu i podobne uciążliwości znosiłam cierpliwie i byłoby tak i dalej, gdyby nie fakt, że najstarszy chłopak zadecydował, że nie chce u mnie już dłużej być. Może powinnam z nim więcej rozmawiać ... tyle tylko, że rozmowa z nim była możliwa tylko wtedy, kiedy on miał na nią ochotę. Jednego jestem pewna ... nie mogłam pozwolić na to, żeby bezkarnie bił młodsze dzieci. I nigdy nie chciałabym być w skórze sędziego ... nie wiedziałabym, jaką podjąć decyzję. Pomimo, że byłam w centrum całej sprawy i znam jej okoliczności, jak nikt inny.
 
Ogólnie rzecz biorąc, to lubię czytać Wasze komentarze i faktycznie najczęściej coś z nich wyciągam dla siebie. Jednak czasami chciałabym coś napisać i na tym zakończyć temat ... a w następnej notce przejść do innego, jakby nigdy nic. I wtedy właśnie bardzo rozpraszają mnie komentarze powodujące konieczność wytłumaczenia tego czy tamtego. Po prostu nie pozwalają na zakończenie tematu, tylko powodują rozdrapywanie ran. Inna rzecz, że często, zamiast zamknąć temat, sama rozdrapuję swoje rany.
 
"Kochaj tak, jakby Cię nigdy nikt nie zranił ..." do tego cytatu bardzo chciałabym potrafić zastosować się. Nie potrafię. I nie wiem, czy następny cytat "Co ma przeminąć, to przeminie, a co ma zranić, do krwi zrani ..." dotyczy też miłości ...
 
slodka_idiotka : :
cze 29 2007 egzotyczna wyprawa
Komentarze: 4
Na początek, w odpowiedzi kochanemu Jędrkowi, będzie miłośnie. Z niecierpliwością oczekuję na początek lipca. Wtedy to, zgodnie z horoskopem, mój partner poczuje się znudzony życiem i stwierdzi, że za mało w nim ryzyka i wielkich emocji, więc wybierze się na egzotyczną wyprawę. Pytanie tylko, czy ze mną ... bo Majka wróży mi, że zniknie po angielsku. Na wszelki wypadek przeniosłam się więc na słodką_idiotkę, żeby w razie czego móc zaszpanować, że podejrzewałam to od początku. Akurat tak naprawdę, to wcale tego nie podejrzewam, bo z kolei mój horoskop pociesza mnie, że po burzach, jakie miały ostatnio miejsce, w końcu wyjrzy słońce, co sprawi, że sprawnie nadrobię zaległości i wyjdę na prostą. Wprawdzie w horoskopy nadal nie wierzę, jednak one czasami lubią się spełniać, więc mam nadzieję, że i tym razem tak będzie. Szczególnie podniecająco brzmi ta egzotyczna wyprawa i nie mam nic przeciwko niej. Pomimo, że  jej cel, to nie ten, jaki sobie wymarzyłam. Na ten wymarzony cel snułam już kiedyś z kimś plany i gdybym pojechała tam z kimkolwiek innym, to czułabym się tak, jakbym zdradziła ukochanego. A tego nie chcę.
Większość dzisiejszego dnia upłynęła mi na porządkowaniu mojego najbliższego otoczenia. Tak naprawdę to nie wiem, czy wyjeżdżam na 2, 3 czy więcej miesięcy. Jednak wrócić będę musiała. Zbyt wiele tu zostawiam, żeby do tego nie wrócić. Chyba pierwszy raz w życiu odczuwam strach przed czymś innym, niż burzą. I o dziwo, boję się podróży. A przecież ja podróże uwielbiam.
 
Martini ... nie wiem, czemu, ale zawsze myślałam, że martini, to wódka. Carlo Maria Martini ... kardynał, arcybiskup Mediolanu, przeczytałam chyba wszystkie jego książki. Ja to mam skojarzenia ... ech.
 
Trafnie sheryll zauważyła, że w stosunku do Marka, to czego bym nie zrobiła, to i tak będę kiedyś żałować. To już taki typ, z którym źle, ale bez którego jeszcze gorzej. Nie mają racji ci, którzy mówią, że mężczyzna jest głową, a kobieta szyją, która kręci tą głową. Specjalistami od kręcenia są mężczyźni. I to na każdej płaszczyźnie i w każdej dziedzinie życia.
 
Zgadza się Marku, to było do Ciebie. Zresztą dla nikogo innego nie powróciłabym do tego tematu. Jest dla mnie zbyt bolesny. To, co chciałam jeszcze napisać w tej sprawie, to 2 cytaty z opinii biegłych sądowych. Pierwszy dotyczy chłopca ... "Czuje się przynależny do rodziny. Nie wykazuje jednak więzi uczuciowej do opiekunów. Z pozostałym rodzeństwem jest ona również słabo wykształcona." Drugi cytat dotyczy dziewczynki ... "Z rodziną, w której przebywa czuje się związana na zasadzie przynależności, która wg małoletniej daje jej poczucie bezpieczeństwa i zaspokaja jej potrzeby bytowe. Nie obserwuje się uczuciowego powiązania z opiekunami. Z rodzeństwem więzi uczuciowe ma słabo wykształcone. Dziewczynka skupia się na realizowaniu własnych potrzeb, nie wnikając w potrzeby rodzeństwa."
Tak więc moja ocena dzieci pokrywa się z opinią biegłych sądowych. Po prostu przebywałam z nimi zbyt długo, żeby nie zauważyć ich sposobu oceny ludzi ... każdy, kto im coś daje, w ich ocenie jest frajerem. I mówią o tym głośno bez żadnego skrępowania. Uczucia, to coś, czego nie znają w ogóle ... ale pragną być kochane, nie wiedząc, co to słowo oznacza. Nigdy niczego nie robią bezinteresownie. Obce jest dla nich poczucie winy. Na każdy zarzut odpowiadają, że to nie ich wina. Na każde pytanie odpowiadają kłamstwem. Tak na wszelki wypadek. Do niedawna istniał dla nich tylko jeden autorytet. Był to ktoś, kto ich bił. I w sumie tylko to jedno udało mi się zmienić. Ale tylko w tym zakresie, że ten, kto ich bije, nie jest już dla nich autorytetem. Niestety, wyśmiać lub okraść potrafią każdego.
Czarny obraz, prawda? Ale sytuacja nie jest beznadziejna. Dzieci bardzo pragną się zmienić. I zmienią się z czasem, bo potrafią już odróżnić dobro od zła. A co najważniejsze, starają się dorównać tym lepszym od siebie i zdecydowanie odcinają się od swojego środowiska. Znaczy w tym sensie, że nie chcą do niego wracać.
Nie sądzę, żebym je skrzywdziła. W końcu to ja je wyciągnęłam z domu dziecka. Trójka takiego dużego rodzeństwa ma zerową szansę na adopcję czy rodzinę zastępczą. Owszem, jest mi bardzo przykro, że tak chętnie zamieszkali u zaprzyjaźnionej rodziny. Ale nie jest to dla mnie zaskoczeniem. A poza tym ... przecież po jakimś czasie wrócę tu i nawet może zamieszkam tu na stałe, więc nasze kontakty na pewno nie urwą się. Muszę jednak nabrać dystansu, niestety i stąd ten wyjazd jest konieczny.
 
A co do mojego życia ... na pewno nie było nudne. Dla mnie nawet bardzo ciekawe. Z różnych powodów. Jednym z nich jest częsta zmiana miejsca zamieszkania. Pewnie dlatego lubię podróże. W Warszawie pięciokrotnie zmienialiśmy miejsce zamieszkania, w Zielonej Górze czterokrotnie, w Poznaniu i Wrocławiu dwukrotnie, poza tym przez jakiś czas po śmierci mamy wychowywałam się na plebanii u księży a po śmierci taty nawet w Zakonie w Markach Struga pod Warszawą. W związku z pracą taty poznałam tyle ciekawych ludzi, że głowa mała. O samej babci ze strony mamy mogłabym napisać książkę w stylu Kraszewskiego. Gdybym potrafiła. Albo o śmierci taty. Gdybym tak dodała i rozbudowała reakcję Evana, to kryminał murowany i to chyba bardziej poczytny od Chmielewskiej. Nawet studium psychologiczne dałoby się sklecić z moich skojarzeń, które można też nazwać zabawą w chwytanie za słówka. Rzecz w tym, że większość ludzi nadaje takie znaczenie wypowiedziom, jakie wg nich powinny mieć. Natomiast większość ludzi w swoich wypowiedziach niechcący i tylko podświadomie zawiera to, co faktycznie myśli. Inną rzeczą jest prawidłowość skojarzeń, na których opierają się wszystkie testy IQ.
Dla przykładu ... ja napisałam:
"Nie zaprzeczyłaś, więc stałam się jeszcze ostrożniejsza. Zaproponowałam nawet, że przyjadę z dziećmi w drodze powrotnej z wycieczki"
a Ty odpowiadasz:
"moje niezaprzeczenie czemus tam bylo takiej wagi, zeby nie spotkac się z mężczyzną przez siebie kochanym;)".
W sumie, to szkoda, że woleliśmy spotkać się sam na sam, bo miałabyś świadectwo kogoś, komu ufasz. I pisząc o kochaniu w tym przypadku, nie pisz w czasie przeszłym. I w ogóle skończmy już ten temat.
 
Zwracałam się już do sakamy z pytankiem, jak wyłączyć możliwość komentowania moich notek, ale niestety, nie ma takiej opcji. A powinna być, bo mnie osobiście komentarze bardzo rozpraszają i powodują, że tłumaczę się, zamiast pisać to, co chcę. Po prostu nauczono mnie, że ludzie uczciwi odpowiadają na każde pytanie. Muszę zastanowić się, czy nie zmienić tej zasady na inną ... że tłumaczą się tylko winni. Jest to zdecydowanie wygodniejsze ...
 
slodka_idiotka : :
cze 28 2007 metamorfozy
Komentarze: 4
Fakt, przeobrażam się, przekształcam i zmieniam wygląd zewnętrzny. Co więcej, to co jakiś czas przebudowuję również swoje życie. Zmieniło się również moje podejście do ludzi i do dzieci. Jestem po prostu ostrożniejsza. Był czas, że z wdzięcznością przyjmowałam każdą radę i natychmiast stosowałam się do niej. Ale przyszedł czas, kiedy przekonałam się, że tak nie można, bo grozi to zagubieniem.
 
Przykłady?
A chociażby ostatnie wydarzenia.
 
Te same osoby, które zarzucały mi, że jestem z Markiem dla pieniędzy i radziły mi wycofać się z tego związku, teraz, kiedy ten związek stał się historią, biorą stronę Marka i radzą mi powrót do niego. Szczerze mówiąc, to chętnie zrobiłabym to, ale z ostrożności postanowiłam jednak dać szansę mojemu obecnemu mężczyźnie. I żeby nawet waliło się i paliło, to wyjadę z nim, żeby kiedyś nie żałować, że tego nie zrobiłam. Wiem ... mogę kiedyś żałować, że to zrobiłam. Będę jednak mieć tą świadomość, że coś zrobiłam ... bo znam już ból, jaki sprawia żal, że nie dałam komuś szansy. 
 
A co do dzieci ... no cóż, kiedy postanowiłam zaopiekować się nimi, kierowałam się tylko sercem. Najstarszy chłopak określił to kiedyś, że dałam się nabrać. Po części ma rację. Bo powiedział też, że będzie mnie nabierał tyle razy, ile będzie chciał. I w tej części pomylił się. Przyszedł moment, kiedy zrozumiałam, że samo serce bywa złym doradcą. Nie sądzę, że zrozumieć te niuanse może ktoś, kto tego nie przeżył osobiście. Dziś właśnie zawiozłam mu do pogotowia resztkę jego rzeczy ... komputer, rower i wielki karton po telewizorze wypełniony po brzegi zabawkami, grami, puzlami, czasopismami, komiksami i innymi książkami. I widziałam, że zeszło z niego całe powietrze. To już nie napuszony nastolatek, to flak. Po prostu flak. Sam sobie skopał przyszłość. Pokazał, co potrafi. Zahaczył o prawo. Jego zachowanie sprawiło, że nawet wakacji nie będzie miał. Za karę. Pod znakiem zapytania stanęła też kwestia umieszczenia go w jakiejkolwiek rodzinie. Jeżeli gdzieś zostanie umieszczony, to na pewno nie będzie to ta rodzina, w której jest pozostała dwójka dzieci. Więcej nie napiszę na ten temat. To już nie moja sprawa. Natomiast jeszcze moją sprawą jest pozostała dwójka dzieci. Tak, jak odniosłam nie kwestionowaną porażkę w wypadku opieki nad najstarszym chłopcem, tak w wypadku młodszych dzieci wiem, że czegoś je nauczyłam. Najbardziej jestem dumna z tego, że mają poczucie własnej wartości i nie dadzą w życiu sobą pomiatać. A że przestałam o nie walczyć ... no cóż, trzeba umieć odejść z honorem. Święty Ignacy Loyola uczył, że powinniśmy zmieniać to, co zmienić można, godzić się z tym, czego zmienić się nie da, i potrafić odróżnić jedno od drugiego, żeby nie walczyć z wiatrakami.
 
Wybacz Marku ... wiem, że powinnam jeszcze coś napisać, ale na dziś mam już naprawdę dosyć.
 
slodka_idiotka : :
cze 26 2007 pomału dochodzę do siebie
Komentarze: 5
Nie jest to łatwe, bo z wieloma sprawami nie mogę i chyba tak do końca nie pogodzę się nigdy, ale żyć trzeba, więc staram się nie myśleć, a bezmyślna istota, to wiadomo, słodka_idiotka, czyli wszystko zaczyna wracać do normy. Mojej normy. Czyli pomału dochodzę do siebie.
 
Żałuję, że nie posiadam talentów pisarskich, bo wtedy potrafiłabym opisać swoje życie i wiele spraw z nim związanych w przekonujący sposób. Ale nie potrafię. Moim stałym błędem jest pisanie w taki sposób, jakby wszyscy znali moje życie na wylot, więc każde nowe zdarzenie odczytają w kontexcie poprzednich wydarzeń. Jest to typowy sposób pisania pamiętnika zamkniętego, takiego tylko dla siebie. I dlatego w zasadzie już na stałe powróciłam do pamiętnika pisanego w zeszycie. Nie było to możliwe, kiedy byłam z Markiem, bo ciągle mi do niego zaglądał. Jest bardzo wścibski. Natomiast teraz jestem z mężczyzną wolnym od tej znienawidzonej przeze mnie cechy, czyli od wścibstwa, więc swobodnie zapisuję kolejne zeszyty. A tutaj zaglądam właściwie tak tylko pro forma. Po prostu mam tu swoich przyjaciół, których lubię i cenię, więc miło spotkać ich w takiej właśnie niezobowiązującej formie.
 
Nigdy nie ukrywałam i nie ukrywam, że zawsze marzyłam i nadal marzę o pisaniu pro arte i to dla czytelników, bo mam wrażenie, że moje ciekawe życie przyciągnęłoby uwagę i może nawet zainspirowało niektórych do różnych takich. Niestety, moje dotychczasowe próby pisania swojej historii spełzły na niczym. I od razu tak a propos ... ktoś, kto moje pisanie o dzieciach nazywa historią i w tym samym zdaniu poddaje w wątpliwość jej prawdziwość, przeczy sam sobie, bo historia, to coś, co zdarzyło się naprawdę. Więc albo historia, albo ... a nazywaj sobie, jak chcesz, mnie i tak to lotto. A wiesz, czemu? Bo w tej swojej krótkiej wypowiedzi 2 razy zaprzeczyłaś sama sobie. Podpowiem, bo sama pewnie na to nie wpadniesz. Zbyt jesteś zaślepiona swoją nienawiścią do mnie. Przypomnij sobie, jak pisałaś na swoim blogu, że nie spotykasz się z ludźmi z netu ... i pisałaś to w momencie, kiedy właśnie umawiałam się na spotkanie z wiesz kim. Zaczęłam nawet podejrzewać, że jest to przestroga dla mnie i określiłam to na swoim blogu mianem "pewnie o nim wiesz coś, czego ja nie wiem". Nie zaprzeczyłaś, więc stałam się jeszcze ostrożniejsza. Zaproponowałam nawet, że przyjadę z dziećmi w drodze powrotnej z wycieczki do Częstochowy i Warszawy. Wiem, znów wygląda na to, że zrzucam winę z siebie, przypisując ją innym. Tyle tylko, że czytaj to w kontexcie moich studiów teologicznych. Ja nie patrzę na ludzi ani na zdarzenia w aspekcie winy czy niewinności. Jestem tolerancyjna, więc takie sprawy traktuję, jako prawo do wolności. Człowiek nie musi tłumaczyć się, czemu nie chce spotkać się z drugą osobą. Ma do tego prawo. I wina nie ma tu nic do rzeczy. Z szacunku dla każdego człowieka, tłumaczę się tylko przed tym, kogo ta sprawa dotyczy. I o ile chce wysłuchać moich tłumaczeń.
 
Evan akurat chce ... mimo, że nie zgadza się z nimi. Ale zobacz, co napisał ... "coś mogło być, nie pozwoliłaś, więc problem nie istnieje". Logicznie rozumując, to byłby problem, gdybym pozwoliła. I faktycznie. Przecież Evan ma dziecko. I jeszcze taki drobiazg, jak jego matkę. Znaczy matkę swojego dziecka ...
 
under cover of night ... powiedz uczciwie, tak z ręką na sercu, czy spotkałabyś się z kimś, kto kiedyś tam wcześniej wystawił Cię do wiatru? Zaproponował Ci wspólny wyjazd na obóz sportowy do Austrii i zamilkł w momencie, kiedy zawiadomiłaś go, że masz już paszport. Odezwała się za to jego siostra, która wyjaśniła Ci sprawę ... on jedzie na ten obóz ze swoją dziewczyną z realu. W końcu, to nie jego wina, że woli tą z realu, którą zna, od tej z virtualu, której na oczy nie widział. Ma do tego prawo, jest wolnym człowiekiem. Ma też niezaprzeczalne prawo podrywać dziewczyny w necie, bo przecież "coś może być". Tylko, czy wszystkie te dziewczyny muszą się z nim spotykać? Bo jak nie, to są winne ... tylko czego?
 
Chaos Angel ... no cóż, w Twoich ustach chaos faktycznie brzmi, jak komplement, w końcu jesteś Aniołem Chaosu, prawda?
 
mateut ... thx, dodam jeszcze, że wszystkim - oprócz Evana, ale łącznie ze mną - to zdjęcie z łukiem bardzo się podoba. W końcu zdjęcia są po to, żeby je podziwiać. Nie jestem przecież prawdziwą łuczniczką, tylko amatorką szczęśliwą, że nauczyła się czegoś nowego.
 
arrow ... a co na to najpiękniejsza ze wszystkich żon :)?
 
slodka_idiotka : :
cze 24 2007 pustka
Komentarze: 6
Na razie jeszcze nie napiszę, że nudno, bo nie jest mi nudno. Mam wreszcie czas na pewne przemyślenia. W sumie, to sprawa jest oczywista, bo zawiniłam znowu ja. A raczej ta moja otwartość. Niestety, ale to mój odwieczny problem ... jestem zbyt otwarta na kontakty z ludźmi. Na dodatek mam brzydki zwyczaj obdarzania każego pełnym zaufaniem do momentu, aż sam tego nie skopie. No i wiadomo, mówię wszystko z całą otwartością, a jak trafię na drania, to wykorzystuje on to przeciwko mnie. Stało się tak i teraz. Kuratorka dzieci zapytała mnie, czy młodsze dzieci tęsknią za starszym bratem, a ja, jak ta zupełna idiotka, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że tak, a szczególnie dziewczynka, która wspomina go codziennie. Drugie pytanie brzmiało mniej więcej tak: "zapytam tak hipotetycznie, czy gdyby sąd postanowił o umieszczeniu młodszych dzieci w domu dziecka razem ze starszym bratem, to będzie ich pani odwiedzała w domu dziecka?" W sumie, to nie wiem, co powinnam odpowiedzieć, żeby nie skłamać i prawdy nie powiedzieć ... natomiast powiedziałam, zgodnie z prawdą, że dzieci nie wrócą do domu dziecka, bo wkręciłam rodzinę, która w takim wypadku weźmie je do siebie. I tak pogrzebałam swoje szanse. Sąd miał prosty i jasny wybór, więc postanowił to, co postanowił. W sumie, to nie mam żalu do nikogo, ale mam takie dziwne uczucie, że dzieciom nie będzie tam tak dobrze, jak u mnie. Ale to pewnie tylko moje zarozumialstwo, bo rodzinę tą znam od dziecka i nie mam jej nic do zarzucenia. Dzieci też bardzo ich lubią i nawet ucieszyli się, że u nich zamieszkają. U mnie byli robaczkami, potem aniołeczkami, a tam są perełkami i mówią, że bardziej im się to podoba. Najstarszy chłopak dołaczy do nich po uprawomocnieniu się wyroku. W sumie, to wzięłam uzasadnienie, ale naprawdę nie mam żadnej podstawy, żeby odwołać się od decyzji sądu. W głębi duszy uważam ją za słuszną. Jedyne, co mogłam zrobić, to nie rozstawać się z Markiem ... z decyzją sądu czy nie, to jednak miałabym dzieci u siebie. A tak, to mam to, co mam. Na dodatek ciągle brakuje mi Marka. Jak było, tak było, ale życie z nim miało rumieńce ... nigdy nie wiedziałam, czym mnie zaskoczy. Teraz żadnego zaskoczenia nie muszę się obawiać ... powaga i stateczność, to główne atrybuty mojego obecnego związku. I pomyśleć, że był czas, kiedy uważałam Marka za zbyt poważnego i statecznego dla mnie ... teraz z rozrzewnieniem wspominam jego szaleńcze pomysły i nasze noce bez godziny snu. Qrcze, gdybym znalazła sposób na wyjście z twarzą z mojego obecnego związku ...
 
a tak przy okazji ...
 
czy ktoś mógłby mnie poinstruować, jak pozbyć się w kulturalny sposób części zdjęcia?
Znaczy potrafię edytować zdjęcie i wymazać z niego to, czego jest za dużo, ale nie potrafię zrobić tego prostymi liniami. Pewnie jest jakiś sposób na narysowanie prostej linii, bo często dostaję takie ucięte fotki, ale nie chce mi się szukać w pomocy, bo z natury już nie lubię czytać żadnych instrukcji.
 
I tak zupełnie nie ironicznie ... błagam Evan, nie wtrącaj się i nie denerwuj, może ktoś oprócz Ciebie wie i grzecznie mnie poinstruuje. A skoro tak już zacząłeś udzielać się na moim blogu, to przy okazji przeczytaj, co Picasso napisał o mojej fotce z łukiem:
 
"super ujęcie ... idealna postawa wyprostowana (w lekkim rozkroku :) ), wysoko uniesione ramiona, zdecydowany uchwyt ..... brawo, byłabyś niezłą łuczniczką ... chociaż nie wiem jak z trafianiem do tarczy ;) Ujęcie działa na wyobraźnię. Sorry, że piszę w ten sposób, ale mam trochę duszę artysty i zawsze na zdjęcia i nie tylko, patrzę przez pryzmat estetyki i szukam wewnętrznego piękna. Może to wina tego, że od urodzenia jestem rysownikiem :) ...... chociaż ostatnio strasznie zaniedbałem swój talent :( :( :( ... brak czasu i chętnych do pozowania modelek :)".
 
Naucz się tak do mnie pisać, to może kiedyś jeszcze spojrzę na Ciebie łaskawszym okiem :). A nie tylko krytykujesz i krytykujesz ... a jak nie krytykujesz, to krzyczysz :). Albo wypominasz niepopełnione błędy ... cmok.
slodka_idiotka : :